niedziela, 1 kwietnia 2012

You ain't go nothing but nothing to lose.

Jako córka starego moto cyklisty powinnam czuć ten czadowy klimat. Zakurzone drogi, rozgrzany silnik, czarna skórzana kurtka, stare motocyklowe buty, słońce strzelające w oczy spod kasku. Czasem wyobrażam sobie jak mknę na starym Harleyu z super przystojnym rockowym chłopakiem. Jedziemy przez zakurzoną, kultową już drogę 66. Moje włosy targane przez wiatr oplatają jego szyję. Mrrr.

Jest tak gorąco, że czuję jak podeszwy butów topią się przy rozgrzanej rurze.Jedziemy prostą droga gdzieś w słonecznej Arizonie, mijamy opuszczone miasteczka, o których ludzie już dawno zapomnieli. Od czasu do czasu pojawi się na poboczu typowo amerykański motel z neonowym szyldem. Zaparkujemy naszą bestię na pobliskim parkingu. Jest tak rozgrzana, że parzy w odległości kilku metrów.

Mój ukochany miałby stare policyjne Ray Ban'y za którymi chowałyby się zielone kocie oczy. Obok nas roztaczałby się pustynny krajobraz, a ceglana ziemia by tak paliła, że nie dało by się na nią patrzeć. Czekając na pokój, zapalilibyśmy czerwonego Marlboro. Jego dym uciekałby razem z kurzem i żarem z naszego motoru w otchłań gorącej Arizony.

W pokoju stałaby pełna lodówka schłodzonych coca-coli. Wrr. Potem kochalibyśmy się na starym łóżku. Przez nieszczelne okna, leciało by mroźne powietrze z zewnątrz. Za motelem słuchać by było walki kojotów i przejeżdżające samochody. W pokoju obok ktoś oglądałby głośnego domowego pornosa.

Późno w nocy wyszłabym w samej skórzanej kurtce na zewnątrz, oparła o barierkę i zapaliła papierosa. Zimny podmuch wiatru zmroziłby moje kostki. Granatowe niebo, rozświetlone milionami małych gwiazdek idealnie kontrast owało by z ceglaną ziemią...

Następnego dnia odjechalibyśmy na naszej bestii z tego pustynnego raju, pędząc dalej drogą 66 do słonecznej Kalifornii.


1 komentarz: