niedziela, 6 marca 2011

Come on, let's get lost!

Jak się czuje? Dziwne uczucie, więc trudno powiedzieć. Zagubiona? Coś w tym stylu. Chciałabym spakować swoje rzeczy do torby i wybiec z domu. Nie zostawiając za sobą nic, co miałoby jakiekolwiek znaczenie. Biec i krzyczeć pośród pobliskich osiedli. Przeklinając tą pustą dzielnice cholernych, bogatych snobów. Dźwigając w torbie swoje jedyne skarby i ściskając w dłoni ukochanego iPoda, pobiec na przystanek. Krzyczeć na nocne autobusy, które zawsze były przeciwko mnie. Rozpocząć wędrówkę naprzód. Kierunek- dworzec. Śpiewając głośno, nie zważając na śpiącą Warszawę. Ah, ah... Byłoby tak cudownie.


Uciekłabym na dworzec, by złapać najbliższy pociąg, nie patrząc gdzie jedzie. Byłby pusty. Rozwaliłabym się w swoim przedziale, kładąc nogi na siedzeniu po przeciwne stronie, nie uważając na jakąś starą babę, która by mnie za to skrzyczała. Pociąg by ruszył. Siedziałabym wlepiona w szybę, mijając migające latarnie i senne blokowiska, nie przejmując się nadchodzącym nowym życiem. Mood: wyjebane. Otworzyłabym okno i wiatr szargał by  moje włosy. Ubrana w koronkowe rajstopy, trampki i bordowy kardigan, odpaliłabym ulubionego Marlboro i zaczęła tańczyć. Uśmiechając się do własnych myśli i po części do siebie, nie zwracając uwagi na wszechobecny dym.


Resztki sił. Padając ze zmęczenia, rozłożyłam się wygodnie na fotelach, wyciągając dumnie swe nogi. 


Szarpnięcie, dzwonek, słońce. Obudziłabym się gwałtownie, totalnie potargana. W drzwiach przedziału stałby jakiś facet, głośno informując mnie o końcu trasy. Bardzo zaspana, poprawiłabym szybko włosy, zgarnęła rzeczy i przeklinając poranne, rażące słońce, wysiadła z pociągu. Słońce odbijające się od blachy nie pozwoliłoby mi przeczytać nazwy miejscowości. Wyjmując okulary udałabym się przed siebie, zgarniając jedynie na stacji gorącą kawę. Nudne miasto, ulice puste, nic się nie dzieje. Idąc tak dalej dotarłabym do lasu. 


Igiełki chrupałyby pod moimi stopami. Byłoby całkiem przyjemnie, zważając na morski wietrzyk i pomijając tajemniczość lasu. Idąc tak i wpatrując się w ziemie, zauważyłabym, że las się skończył i stoję teraz na klifie. Rozejrzałabym się, zero żywej duszy. Z lekkim strachem, a przede wszystkim zdumieniem i usiadłabym na klifie, wyciągając się wygodnie. Zapaliłabym bezstresowo papierosa, odpoczywając w cieniu, wielkich konarów drzew. Myśląc jedynie o tym, że zamknęłam jeden rozdział mojego życia...



1 komentarz:

  1. Podoba mi się to bardzo. Takie prawdziwe a zarazem nierealne i magiczne.

    OdpowiedzUsuń