niedziela, 5 grudnia 2010

One note from my notebook.

23 grudnia, około pierwszej w nocy

Nie mogę zasnąć. Kręciłam się z boku na bok, nic. Postanowiłam wstać, usiąść przy biurku i popisać trochę. Sama nie wiem czemu. Może dlatego, że jest noc lub by po prostu się zmęczyć? Ah.

Noce skłaniają do refleksji. Naprawdę kocham noce. Nawet takie kiedy budzę się sama w łóżku, a za oknem jest cicho jak na jakiejś cholernej wsi. Dziś nie mam weny do pisania, ale popiszę dla wprawy. W końcu to rozwija, prawda?

Siedzę sobie sama w pokoju przy wielkim drewnianym biurku i myślę co by było gdyby... Co by było gdybym pewnego dnia obudziła się zupełnie w innym miejscu o innym czasie. Gdybym na zewnątrz wyglądała inaczej, a w środku była cały czas tą samą osobą. Pamiętałabym swoje wcześniejsze życie, jednocześnie czując, że nigdy nie miało miejsca i, że mam teraz inne. Nie wiedziałabym jak nazywa się moje nowe ciało, ani co robiło wcześniej lub czemu to ja teraz mam nad nim władzę...

Dobre rozkminy, prawda? Wymyśliłam tą sytuacje teraz. Jakoś tak sama wytworzyła mi się w głowie. Myślę, że powinnam opisać ją od początku do końca, tak żebyście i Wy mogli ją wyobrazić.

Wyobrażam to sobie tak:
Budzę się zlana potem w pokoju, którego nie kojarzę. Z lekkim przerażeniem rozglądam się. Na szafce nocnej leży zegarek. 4:14. Wstaje powoli, by wyjrzeć przez okno. Jestem w jakimś motelu, na zupełnym pustkowiu. Z coraz większą rozpaczą zaczynam kręcić się po pokoju, aż w końcu natrafiam na swoje odbicie w lustrze. Nie widzę go dokładnie, więc zapalam lampę, która koszmarnie migocze.
Ściany pokoju pokryte są tandetną tapetą z lat 70', a meble są jakby nie od kompletu, poustawiane bez najmniejsze sensu. Jeszcze przez chwilę wodzę spojrzeniem po pustym, obcym pokoju próbując zrozumieć co się stało. Mój chaotyczny wzrok napotyka ponownie odbicie w lustrze. Moje nowe włosy o kolorze ciemnego blondu, spływają delikatnie po chudych ramionach, a zaspane zielone oczy niespokojnie patrzą na nowe ciało. Jestem ubrana w beżową, kusą koszulkę nocną i jak ciało mam podobne do poprzedniego, twarz jest zupełnym przeciwieństwem. Nieskazitelna cera, kocie oczy, czerwone usta i kości policzkowe. Podoba mi się jak jest i choć na chwilę zapominam o mojej dziwnej sytuacji.
Nagle zza okna słyszę ryk silnika. Podchodzę ostrożnie do okna, na hotelowy parking podjechało stare czerwone Camaro, a jego właściciel, wyszedł szybko, trzasnął głośno drzwiami i wszedł do pokoju numer 17. Na parking stał jeszcze jeden samochód. Jasno beżowy Dodge Charger z 69'. Marzenie. Przyszło mi na myśl, że może być przecież mój, bo w końcu jakoś musiałam się tu znaleźć.
Znów chaotycznie zaczynam chodzić po pokoju, szukając swojej torby. Spod łóżka wystaje skórzany pasek, który chwytam nogą i moim oczom ukazuje się wielkie, skórzane cudo. Lekko przetarta na bokach. w kolorze karmelu. Wyciągam z niej jeansowe szorty i koszulkę z wielką amerykańską flagą. Nakładam na stópki, szare starte trampki i wychodzę, zostawiając za sobą ten obskurny pokój,w którym powitałam dzisiaj swoje nowe życie.
Podchodzę do budki, by wymeldować się i odebrać mój dowód. Ochroniarz z wielką brodą, w brudnym t-shirtcie i starej basebollówce, pożarł mnie wzrokiem. Odwróciłam się na pięcie i podreptałam szybko na parking. W torbie znalazłam kluczyki i sprawdziłam zamek. Tak, pasują! Wygodne jasne wnętrze mojego samochodu pachnie cynamonem. Kładę torbę na siedzeniu obok, i wyciągam się powoli głaszcząc skórzane obicie kierownicy. Odpalam swojego rumaka, który wydaje z siebie ciężkie, ponure ryknięcia. 
Wyjeżdżając z parkingu, rzuciłabym tylko wredne spojrzenie ochroniarzowi, po czym naciskając gaz, zostawiałabym za sobą jedynie ścianę dymu i kurzu. Ah...
Jadąc pustą, wąską drogą chwytam swój dowód. Sophie Laurent. Lat dziewiętnaście. Miejsce zamieszkania Huoston, Teksas. Imię mi się zbytnio nie zmieniło, ale podoba mi się. Choć nadal nie wiem kim jestem, zaczynam się uśmiechać i jadę coraz szybciej przez słoneczny krajobraz Teksasu.
Zajrzałabym do schowka. Paszport, książeczka zdrowia, jakieś dokumenty, wszystkie potrzebne rzeczy. Chyba przed czymś uciekałam, lub od czegoś. Pod stertą papierów, coś by zabłyskało. Wyciągnełabym rękę i wyjęłabym lodowatą broń. Wielką, ciężką i srebrną. Pomyślałabym "Oj może jestem współczesną Bonnie..." Choć po chwili, dotarło by do mnie, że to niemożliwe, bo Clyda brak. Jak w poprzednim życiu.
Zatrzymałabym się w jakimś obskurnym barze na kawę... Wracając zajrzałabym do bagażnika, w którym ku mojemu zdziwieniu znajdowała by się druga taka sama torba wypełniona po brzegi studolarówkami...


Ah widzę, że przygoda dopiero się zaczyna.

2 komentarze:

  1. Świetne! Może częściej wstawaj w nocy, aby coś naskrobać ;>

    Matt

    OdpowiedzUsuń
  2. to prawda, w nocy ma się czasem wspaniałą wene twórczą :) oby tylko nie brakowało pomysłów i tego Ci życzę,
    K.

    OdpowiedzUsuń