czwartek, 10 czerwca 2010

Sonia writes.

undefined undefined

(...)
Z kanałów dobiegał nocny koncert świerszczy. Oddychała mocno, serce waliło jej jak bębny z okazji święta narodowego w USA. Zaświeciła latarką (model wyprodukowany chyba w 14 r.p.n.e., świecący na żółto, w dodatku obklejony był sloganami z tekstów piosenek Nowo Orleańskich raperów - można się domyślać, że sporo było tam słowa "fuck" i "Katrina") prosto w gęsta ciemność, a cała reszta wydarzeń potoczyła się w ciągu ułamka sekundy. Nikłe światło wulgarnej latarki, odbiło się od świecących wilczych oczu, po czym sama latarki właścicielka wrzasnęła i upuściła przyrząd, a jej piskliwy głos odbił się echem po kamiennych budynkach i długiej, wąskiej uliczce.

- Litości, kobieto - wilk przewrócił i spokojnie sięgnął po papierosa z kieszeni eleganckich spodni.
Pstryknął złota zapaliczkę i znów na chwilę oczy jego rozjarzyły się potwornym jasnozielonym światłem. Uśmiechnął się jednym kącikiem ust..., cóż paszczy, gdy patrzył jak kobieta strzepuje kurz z płaszcza i próbuje wstać, na co zagorzałym uporem reagują jej buty, na niebotycznym, błyszczącym obcasie. Westchnął i podał jej łapę. Obrzuciła go wymownym spojrzeniem, i z lekką pomocą ściany, dość niezgrabnie (ale z ogromnym samo - a raczej szpilko - zaparciem, i dumą w oczach) podniosła się z ziemi.
- Kompletnie oszalałeś! Miałeś już nigdy więcej nie postawić łapy w tym mieście. - rzekła odrzucając ognistorudą kaskadę włosów do tyłu. - Tymczasem widzę Ciebie spokojnie zamawiającego szklaneczkę mocnego absyntu z anyżem, przy barze w Charmie. - Wolno przyjrzała się jego długiemu, siwo-brązowemu ogonowi, przez wystający spod rozpiętej koszuli gąszcz sierści, aż po wilczy pysk, na których nonszalancko, jak zwykle, jak wisienka na torcie, umieszczony był czarny kapelusz.
- Oh, bébé , mam Calvadosa i te jego groźby w dupie. - odrzekł spokojnie, wypuszczając dym, wpatrując się z wilczym apetytem na jej błyszczące łydki, kryjące się za kabaretkowymi pończochami. Roxy zauważyła jego spojrzenie, i teatralnie prychnęła. - Nie wiedziałem, że umiesz tak śpiewać - rzekł filuterskim tonem, i kiwnął mordą na klub naprzeciwko, z odrapanym, acz świecącym soczystą, jarzącą się w ciemności, krwistą czerwienią napisem CHARME.
Roxanne westchnęła głęboko na wspomnienia związane ze stojącym przed nią dostojnym wilkiem w kapeluszu, i spojrzała się w stronę okienek zasłoniętych purpurowym aksamitem.
- Moja matka urodziła mnie tutaj, w swojej garderobie. - jej oczy nagle nabrały blasku, jakby znajdowały się gdzieś daleko, na innym kontynencie, i pociągnęły za sobą umysł. Wilczur wpatrywał się w nią z nieukrywaną fascynacją.
- Jest uroczą kobietą.
- Jest niezłą suką. - mrugnęła szybko i powróciła do Wenecji, do wąskiego zaułku naprzeciwko nocnego klubu.
- Masz to po niej. - wyszczerzył kły, ze wzrokiem wbitym w ziemię.
- A i owszem.
Zamilkli. Cisze przerwał tylko nocny wiatr, a chwilę później jazz, pobudzony do życia przez saksofonistów i pianistów Charme'a, poderwał wszystkie ptaki z drzew. Kilka okien w kamienicach rozbłysło światłem. Zduszone przekleństwa, i pijackie groźby zagłuszyło kilka roztańczonych, dudniących obcasów i wzmocniony mikrofonem, kojący, kobiecy głos idący w takt z muzyką. Cała ulica wydała się ożyć, mimo, iż była pogrążona prawie zupełnie w mroku. Żeliwne latarnie świeciły jakby znudzone i - jak to kobiety - oczekiwały jedynie kochanków wykorzystujący je jako zwyczajnej podpory w namiętnych uniesieniach, na których mogłyby poświęcić trochę mocniej, napawać się ich namiętnością.
Wilczur spojrzał na tę najbliżej nich, rzucającą długi cień swojej zgrabnej sylwetki na bruk przed zaułkiem, w którym stali. Powietrze było dziwnie gęste.
- Rox... - szepnął, i podszedł o krok w jej stronę.
Dziewczyna otrząsnęła się i poprawiła włosy.
- Jeszcze dwie piosenki i ja wchodzę na scenę. Muszę wracać.
- Wyśmienicie. - poprawił kapelusz, i jakby trochę zbyt gwałtownie przygniótł lakierkami żarzącego się na mokrym bruku papierosa.
jak rasowy gentelman wskazał, by poszła przodem - choć pewnie uprzejmość spowodowana byłą zwyczajną ochotę podziwiania jej przepysznych kształtów, które idealnie podkreślał obcisły trencz. Niemniej, stukając obcasami i męskimi lakierkami - dokładnie w takiej kolejności udali się w dół uliczki, do klubu, w którym wirowały frędzle, królowały pieniądze i kobiety, uwodziła burleska, boazeria przesiąknięta była dymem z cygar Europy, a bar oferował najlepsze alkohole w całym Île-de-France.
Ta noc się jeszcze nie skończyła - pomyślał i energicznie przeciął nocne powietrze ogonem. Mylił się jednak, bo zapatrzony w ósmy cud świata, jakim był bujający się tyłek Roxy, nie zauważył błyszczącego rewolweru wycelowanego wprost w jej blade czoło.

***
Specjalne pozdrowienia dla Mateusza,
uwielbiam nocne rozmowy.

5 komentarzy:

  1. Dziękuję za wyróżnienie. Swoją droga znakomite opowiadanie ;) Czekam na dalszy ciąg :)

    OdpowiedzUsuń
  2. O! Włączyłaś komentarze! W końcu. Kiedy dodasz kolejną część opowiadania? Już dawno nic nie ma.

    OdpowiedzUsuń
  3. dobre kiedy nastpene?

    OdpowiedzUsuń
  4. hah to by było w moim stylu sorry ale nie zdradzam kim jestem

    OdpowiedzUsuń