piątek, 8 października 2010

Love in Amsterdam


Amsterdam, czerwiec 2009.
Pamiętam to uczucie kiedy wiedziałam, że wszystko stracone przed tym niż coś się zaczęło. Okropne uczucie. Wtedy, tego okropnego popołudnia jak leżeliśmy na mokrej drodze... coś sobie obiecaliśmy, pamiętasz? Obiecałeś mi, że wykorzystamy ten miesiąc jak najumiejętniej, tak by go nigdy nie zapomnieć, nie tracąc ani jednej chwili. Spędzaliśmy razem tyle czasu, musieliśmy się sobą nacieszyć, bowiem miał to być nasz pierwszy i ostatni wspólny miesiąc. Obiecaliśmy sobie, że nie będziemy mówić ani nawet myśleć o tym co będzie potem. To było trudne, bo należę do osób, które lubią się zadręczać tym co się stanie, co będzie, jednak wtedy to mi się udało.
To trwało trochę ponad trzy tygodnie, od momentu gdy zobaczyłeś mnie umazaną lukrem na twarzy do momentu gdy Ci zniknęłam na lotnisku.
Ile razy potem rozmawialiśmy? Dwa? Może trzy? Ile było maili? Twój jeden, mój żaden, ale tak miało być. Mieliśmy się nacieszyć swoją miłością. Od początku wiadomo było, że te chwile dane nam są tylko raz. Cieszę się, że tak się stało, choć trochę mi się zeszło by o tym napisać. Widzisz to musiało być coś. Ty to wiesz.
Zurich-Warszawa? Taki by nas czekał kurs gdybyśmy postanowili to ciągnąć. Wykończałoby nas to z każdym dniem coraz bardziej, aż w końcu zapomnieli byśmy jak fajnie było to wtedy, przez ten miesiąc.
To była prawdziwa miłość. Miała się skończyć i się skończyła. Cieszę się z tego. Czas na nową...

1 komentarz: